Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Cookies    Dowiedz się więcej    Cyberbezpieczeństwo OK
Forum wielotematyczne LUKEDIRT Strona Główna
 Strona Główna  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Statystyki  Rejestracja  Zaloguj  Album

Poprzedni temat :: Następny temat
Sezony burzowe naszego życia
Autor Wiadomość
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35203
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 27 Październik 2020, 20:07   

Ej, na tym zdjęciu jest jakiś piorun, którego nie widzę? Czy to po prostu zdjęcie nawalnej ulewy?
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 27 Październik 2020, 20:08   

To tylko ulewa z silnymi porywami wiatru. Ta burza akurat nie wyróżniła się od strony wizualnej i widziałem w niej relatywnie mało wyładowań jak na zjawisko o takiej sile, jednak mimo to należy jej się pierwsze miejsce właśnie za intensywność.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35203
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 27 Październik 2020, 20:11   

Spoko, ja mam w sumie podobne zdjęcie pioruna z 18.05.2019, którego ledwo widać zza mokrej szyby, dlatego wolałem się upewnić. Jest on w dziale "Czas Euforii - przeżyjmy to jeszcze raz"
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 10 Listopad 2020, 22:56   

Trzymający w napięciu, obfitujący w gwałtowne burze i ulewy rok dobiegł końca. Nastał nowy - zdaniem niektórych ostatni w dziejach ludzkości :lol: 2012. Pomimo swojego ciepłego początku, blisko miesięczna zima stulecia, która nadeszła później, sprawiła że za ciepłem tęskniłem - i to pomimo wyrwania się w lutym na tydzień do Italii. Tam też było zimno. Pseudociepłą drugą połowę marca przyjąłem wtedy z radością, choć będzie mi się kojarzyć negatywnie, zwłaszcza po tegorocznej wiośnie. Nie porywał mnie także kwiecień, ale jednak wyczekując pierwszej burzy, która nie chciała przyjść tak wcześnie jak w 2011, cieszyło mnie, że już wtedy mogłem trafić na pierwsze zjawisko. Burzę, która w pewnym sensie była dla mnie prezentem w dniu wyjścia ze szpitala, do którego z ostrym bólem trafiłem dwa dni wcześniej. 19 kwietnia, kiedy odpoczywałem w domu, zachmurzyło się na południu. Niebo zaciągnęło się jak przed mocnym deszczem, który rzeczywiście spadł (choć nie nazbyt intensywnie) i kilka razy zagrzmiało. Burzę mogę zaliczyć, bowiem widziałem jedno odległe wyładowanie, jednak okazała się bardzo słaba. To rzadki przypadek, kiedy ja widziałem burzę, a obserwator na stacji już nie. Trudno się temu jednak dziwić, ponieważ burza ułożyła się po zupełnie przeciwnej stronie miasta i miałem do niej bliżej, podczas gdy kilka kilometrów na zachód mogła w ogóle nie stwarzać wrażenia swojej obecności. Przeszła szybko i kolejne dni upływały pod znakiem przyjemnej, ciepłej i lekko wilgotnej pogody. Cieszyłem się na myśl, że tegoroczna majówka potrwa tak długo. Miała rozpocząć się w piątek 27 kwietnia i potrwać do niedzieli 6 maja. Wiązałem z nią różne plany, mimo że nie mogłem się jeszcze forsować i wiedziałem, że piłkę i rower muszę sobie jeszcze odpuścić. Nie wiedziałem jeszcze, że wkrótce spotkam Królową.
Królowa, to właśnie ta niezwykłą pogodowo majówka, moim zdaniem najbardziej niesamowity kilkudniowy okres w pogodzie mijającej dekady (żywię nadzieję, że w grudniu 2020 stanie się coś, co zbliży się do tego wyniku, nie napiszę dokładnie co, aby nie drażnić Trolla). Pamiętam swoją euforię, kiedy wraz ze zbliżaniem się do tego okresu, prognozy stawały się coraz bardziej wyraziste. Nie mogłem w to uwierzyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem nic o minionej Majówce Dziesięciolecia i z opowieści wiedziałem tylko, że w 2000 roku był gorący kwiecień, toteż nadchodzące dni wydawały mi się jakby czymś zaczarowanym. Choć obecnie nie byłbym chyba fanem takiego rozwiązania w pogodzie (chyba że byłoby mokro, a ja odpychałbym od siebie myśli typu "uuu, Globcio"), to wtedy pogoda wręcz mnie zauroczyła - nawet 27 kwietnia, kiedy przeżywałem tradycyjny szok termiczny i z powodu gorąca zasłoniłem sobie okna w pokoju, bo tak waliło Słońce :lol: 28 kwietnia, to był już typowy wakacyjny dzień, wyciągnięcie z szafy ubrań nienoszonych od końca sierpnia i dziwienie się na widok ludzi ubierających się do kalendarza. Pojechaliśmy wtedy z Tatą do marketu budowlanego po nowego grilla i wieczorem go testowaliśmy. Jedno z moich najbardziej miłych wspomnień, to wieczorna posiadówka przy tym grillu. Było cieplutko, a na krystalicznie czystym niebie pojawiły się gwiazdy. Widziałem jeszcze zachodzącego Oriona, symbol zimy, który w kontekście tej pogody stał się dla mnie czymś niepojętym. Gołym okiem widziałem m.in. gromadę Żłóbek czy gromadę w Herkulesie, co rzadko się u mnie udaje. Jeszcze chwilę wcześniej, kiedy szedłem do kuchni przynieść jakieś jedzonko, stanąłem jak wryty w korytarzu, widząc najbardziej niezwykłą telewizyjną prognozę pogody w moim życiu. Prognozę nadawano akurat na Polsat News (wiem, że ich poziom jest tam dość słaby, ale u mnie w domu ta stacja leci prawie na okrągło :-P ) i widok tych pełnych słoneczek i 30-tek w całym kraju ze świadomością tego, że mamy kwiecień, mnie po prostu zamurował. Zastanawiałem się, czym zasłużyliśmy sobie na takie dobrodziejstwo, pamiętając o majówce i lipcu poprzedniego roku ;) Bardzo fajnym dniem, spędzonym na zewnątrz chyba od godzin bliskich wschodowi Słońca do zmierzchu, był poniedziałek 30 kwietnia. Uprosiłem wtedy rodziców, żeby pozwolili mi trochę pograć z kolegami i mogłem przynajmniej postać na bramce i pobronić trochę karnych. Wcześniej przyszli do mnie też ludzie z klasy i zrobiliśmy sobie piknik w moim ogrodzie. Do temperatury łatwo się przyzwyczaiłem, po to by przeżyć kolejne zaskoczenie i zmarznąć przy nadchodzącym ochłodzeniu. Ale zanim ono nadeszło, pojawiły się burze. Pierwsza z nich pojawiła się na wschodzie 2 maja, kiedy w gorący dzień (choć w maju 2012 nie było u mnie przekroczenia 30 stopni) opalałem się na łóżku ogrodowym przy kwitnących jabłoniach i słuchałem piosenek, które teraz bardzo kojarzą mi się z Królową. Zachmurzyło się około 14:00 i po chwili pojawiły się błyskawice. Burza była słabo uwodniona, toteż pioruny było widać jak na dłoni. Pamiętam kilka pięknych wyładowań doziemnych, które pięknie wyróżniały się na granatowym tle. Trzeba było zebrać się do domu i na chwilę zapomnieć o bardzo wysokiej temperaturze, jednak burza ostatecznie przeszła dosyć daleko. Więcej szczęścia miałem następnego dnia. 3 maja 2012 poszedłem z rodzicami na spacer do lasu, który po kilku dniach ekstremalnie ciepłej pogody przypominał sobą już pełnię lata. Dzień nie był tak słoneczny jak poprzednie, toteż las nie dawał aż tak dużego poczucia ochłody - a raczej poczucie niepewności, kiedy odezwał się pierwszy grzmot. Decyzja była wtedy natychmiastowa - w tył zwrot. Początkowo przez drzewa nie było nic widać, ale kiedy wyszliśmy z lasu, przeszliśmy obok stojącego tam kościoła, i dalej dotarliśmy do końca leśnej drogi krzyżującej się z ulicą, poznaliśmy dość niepokojący obrazek. Chmura burzowa była bardzo rozbudowana. Tym razem zmierzała do nas regulaminowo - od zachodu, zataczając przy tym krąg. Po chwili wygięta w łuk chmura, jaśniejsza w dolnej niż w górnej części, otaczała nas. Wyładowania doziemne pojawiły się raz w jednym, raz w drugim miejscu, jednak - mimo że najciemniej było na zachodzie - to południowa, boczna część chmury najbardziej obficie sypała piorunami. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że ktoś został wtedy śmiertelnie porażony gdzieś niedaleko Sącza. Wracaliśmy w pośpiechu, bo chmura, której wierzch przypominał statek obcych - ciemny i owalny - zbliżała się, a grzmoty wybrzmiewały naprawdę szybko. Kiedy napłynął, zaczęło mocno padać. Sama burza umilkła po dość krótkim czasie, gdyż wyładowania przesunęły się dalej na wschód, jednak deszcz pozostał. Tak zaczynała się normalizacja sytuacji, która przejawiła się w kolejnej burzy już następnego dnia. Pamiętam ją bardzo miło, bowiem w jej trakcie możliwe było podziwianie wyładowań w otoczeniu deszczu padającego przy świecącym, chylącym się ku zachodowi, Słońcu. Opad o mnie zahaczył i spadło naprawdę sporo, jednak burza przesuwała się lekko na zachód ode mnie, kierując się na północ. W moim ulubionym, najlepiej zapamiętanym, słoneczno-deszczowo-burzowym momencie, ciemna chmura usytuowała się dokładnie na północ ode mnie, w przerwie między dachem sąsiedniego budynku a wysoką topolą i widoczną dalej górką. Mimo, że obszar obserwacji był z tego powodu ciasny, to błyskawice idealnie celowały dokładnie w to miejsce, tak że pomimo niesprzyjającej lokalizacji, mogłem wszystko dokładnie oglądać, wychylając się mocno przez okno. Burza dała mi wiele radości i pomogła zapomnieć o tym, że majówka chyli się ku końcowi, wraz z końcem której, pogoda miała się pogorszyć w ramach pogodowego rollercoasteru. Kiedy patrzyłem na prognozy TP, aż robiło mi się przykro. W niedzielę przeszła jeszcze słaba burza z deszczem, ale nic więcej z niej nie pamiętam poza tym, że była. Szybkie i dotkliwe zmiany pogody w kolejnych dniach i tygodniach nie pozwalały się nudzić, lecz niestety żadne burze im nie towarzyszyły. Aż do 23 maja, kiedy z kolei to ja nie chciałem jej towarzyszyć :/ To jest coś, czego żałuję. Zbliżały się wakacje, nie musiałem martwić się o wystawiane oceny i właśnie tej środy, po powrocie ze szkoły pochmurnego wczesnego popołudnia, zasiadłem przed komputerem, by pograć sobie w "Twierdzę Krzyżowiec" ;) Pamiętam, że niebo na północnym-wschodzie było dziwnie ciemne, ale jakoś nie wziąłem do siebie, że może oznaczać to burzę - przecież prawie nigdy nie przychodziły z tej strony. Jednak tym razem burza zrobiła sobie wyjątek. Szkoda, że w taki sposób. Burza była praktycznie bezgłośna, pozbawiona grzmotów, z zaledwie słabym deszczykiem - ale nie tego żal najbardziej. Kiedy tylko zauważyłem, że faktycznie mamy burzę, chmura zdążyła już się nade mną przetoczyć. A wtedy, spoglądając już w stronę południową, zauważyłem podejrzany, jakby odrysowany od linijki kontur chmury, już od wewnątrz. Chwilę później usłyszałem, że "była taka fajna burza". Prawie nie padało, nie grzmiało, a chmura jak morska fala... Szelf. Przegapiłem chmurę szelfową. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak było mi żal. Postanowiłem sobie wtedy, że już więcej nie odpuszczę żadnej sytuacji, która może zaowocować burzą i potraktuję równo wszystkie kierunki świata, nie faworyzując tyko południa i zachodu.
III dekada maja 2012 była pogodowo przyjemna, bardzo ładna. Wyjątkowo wcześnie obrodziły wiśnie, a temperatury stanowiły przedział "w sam raz". Nie mógłbym być jednak spełniony i uznać jej jako kompletną, gdyby nie burza - i to taka doświadczona namacalnie, a nie przegapiona. Szczęśliwie 28 maja właśnie do takiej doszło. Tego dnia odbierałem bardzo pomyślny dla mnie wynik egzaminu i pogoda jakby chciała z tej okazji sprawić mi więcej radości. Burza, która nadeszła około 15:00, spowodowała szybki spadek temperatury z 20 do około 12 stopni, co - o dziwo - nie stanowiło początku kolejnej odsłony rollercoasteru. Zrobiło się bardzo ciemno, a kiedy zabłysło gdzieś skryte za smugami opadowymi wyładowanie, widać było przesuwające się szybko mniejsze smugi, świadczące o intensywnym wietrze. Ten połączył się w końcu z opadem i 19 mm spadło sprawnie i szybko. Szkoda, że nie widziałem przez to wielu błyskawic, lecz tylko kilka i to na sam koniec, ale naładowanie akumulatorów się przydało. Zwłaszcza, że czekała mnie burzowa posucha w słynącym z Euro 2012 czerwcu.
Pamiętny piątek, kiedy na Stadionie Narodowym przy zamkniętym dachu rozegrano inauguracyjny mecz, a także następujący po nim weekend, spędzaliśmy w Sudetach, mając swoją bazę wypadową w Kudowie-Zdroju. Na miejscu byliśmy rano i po zapoznaniu się z okolicą postanowiliśmy, że ceremonii otwarcia i meczu z Grecją nie będziemy oglądać w hotelu, lecz dla lepszego poczucia kibicowskiej wspólnoty, udamy się na wspólne oglądanie spotkania. Biało-czerwone flagi i transparenty "Tyskie, piąty stadion" zwieszały się z każdego balkonu, a obok zwykłych trąbek słychać było wuwuzele kojarzone z Mistrzostwami Świata w RPA dwa lata wcześniej. Idąc na miejsce, panowała słoneczna i dość neutralna termicznie pogoda. W górach zmiany aury potrafią być jednak bardzo szybkie...
Możecie nie uwierzyć, ale naprawdę tak było. Wynik wynosił 1:1 i został odgwizdany rzut karny. Lada chwila mogliśmy stracić prowadzenie i znaleźć się na najlepszej drodze do przegrania meczu, choć każdy wierzył, że może na Euro nasza reprezentacja dostanie jakiegoś pozytywnego kopa i stanie się sensacją taką jak Islandia cztery lata później. I wtedy zgasło światło. Brak sygnału, coś się stało. Każdy popadł w konsternację, o co chodzi, czy to jakiś epicki troll? Tak, epicki. Burza. Wyjrzałem na korytarz spojrzeć przez okno i zobaczyłem, że na zewnątrz jest aż biało od deszczu, wieje też silny wiatr. Próbowałem sprawdzić wynik na telefonie, ale Wi-Fi nie chciało działać, a inne były zabezpieczone. Wszyscy dzwonili do znajomych, żeby się dowiedzieć, ale jeszcze zanim trafiły do nas jakieś przecieki, transmisja powróciła i zobaczyliśmy euforię po obronie rzutu karnego przez Przemysława Tytonia :D Burza wkrótce ustała, a po ulewie przyszła słaba mgła. Wędrówki po górach upływały pod znakiem raczej niskich temperatur. Po powrocie także pogoda zbytnio nie rozpieszczała, choć piłkarskie emocje dodawały jej pięć stopni wzwyż. 16 czerwca, gdy naprawdę zrobiło się bardzo ciepło - dziesięć w dół. Burza nad Wrocławiem była wtedy niewątpliwie złym znakiem. Pamiętam ujęcie błyskawicy nad stadionem, równie dobrze jak nawałnicę (wtedy jeszcze nie wojenną) nad Donieckiem poprzedniego dnia, kiedy u mnie niebo się przecierało i szła poprawa (?) pogody. Tego nie jestem pewien, bo temperaturze bardzo szybko odbiło i zrobiło się bardzo upalnie. Miałem okazję odczuć to podczas pożegnalnej wycieczki klasowej w Bieszczady w dniach 19-20 czerwca. Było skwarnie i lampowo, ale bardzo wesoło. Niepożądane jak na górską wyprawę zjawiska pogodowe nam nie dokuczały, a "nieznośne" noce nie przeszkadzały, bo i tak chyba nikt nie spał ;) Szkoda tylko, że podczas wyjazdu ominęły mnie dwie burze - w dniu wyjazdu wieczorem i niedługo przed powrotem następnego dnia. Trwały dosyć długo, ale po zarejestrowanych bardzo skąpych ilościach opadów mogę wnioskować, że niczego szczególnego nie straciłem. Po powrocie bardziej od minionych sądeckich burz, zainteresowały mnie filmiki z nawałnic, jakie 18 czerwca przetoczyły się nad Wielkopolską, Kaszubami i środkowym Pomorzem. Obejrzałem archiwum ostrzeżeń wydawanych przez Łowców Burz, niemal minuta po minucie. Brakuje mi tamtej mapy z zaznaczonymi powiatami i różnymi, niepokrywającymi się ze sobą kolorami ostrzeżeń. W dni takie jak tamten, owa mapa przypominała sztukę współczesną, kraj pokryty różnymi barwami układającymi się w różne kształty. Wśród tych barw najbardziej wyróżniała się ta ciemnobordowa groza trzeciego stopnia ostrzeżenia przed burzą, która oznaczała ostrzeżenie rozpoczynające się słowami "To jest szczególnie groźna sytuacja!". Na pewno "trójka" została wydana wtedy dla Piły i Chojnic, ale kojarzy mi się także Kościerzyna, więc Janek mógł doświadczyć wówczas silnej nawałnicy. Jeden z powiatów otrzymał dodatkowo ostrzeżenie pierwszego stopnia przed trąbą powietrzną, co było normalną procedurą przy pojawieniu się bow echo i silnych porywów wiatru. Tego dnia ostrzeżenie trzeciego stopnia zostało wydane po raz pierwszy od 2009 roku, stąd pokolorowane tym złowrogim odcieniem miejsca mogły poczuć się wyróżnione. Po odejściu tych burz, na kolejne wydanie tego ostrzeżenia w Polsce należało czekać dokładnie rok, do 18 czerwca 2013 roku. Wcześniej jednak także było ciekawie. Ostatnia dekada czerwca 2012 to typowy pogodowy przekładaniec, aż do końca, kiedy upałolubny ja nie posiadał się ze szczęścia, kiedy pewną rzeczą stało się, że w sam raz na początek wakacji nadejdą upały :) Dzisiaj preferencje są inne, ale nie sztywne. Pierwsza dekada lipca 2012, to w moim przekonaniu jeden z najfajniejszych gorących epizodów, jaki mnie spotkał. Gdybym tego nie pamiętał, to patrząc na archiwalne dane pomiarowe, pomyślałbym sobie, że przecież to koszmar. Upały dochodzące do 33-34 stopni, duża wilgotność, gorące noce... Zasadniczo wolę suchy upał. Zasadniczo. Bo jeśli utrzymuje się za długo i przynosi ekstremalne wartości temperatur, to i on może być straszny. A pierwsza dekada lipca sprzed ośmiu lat? Właściwie wcale nie była straszna. Ujawniła ona pewną metodę, podobnie jak lipiec 2014. Ten późniejszy lipiec raczył nas burzami po południu, a wieczory często bywały w nim pochmurne. W lipcu 2012 także zapanował pewnego rodzaju wzorzec, ale trochę inny. Skwarne, wakacyjne dni, kojarzą mi się z iście afrykańskimi (co mi tam, jak w prognozach pogody co rusz to powtarzają, to ja też mogę) porankami i przedpołudniami, a następnie konwekcją i burzą, która ogarniała mnie... zewsząd, niosąc ulgę i ochłodę. Po burzy się rozpogadzało i reszta dnia była już bardzo przyjemna, nawet jeśli noc termicznie nie chciała różnić się od temperatury o 17 czy 18 po południu. I tak prawie codziennie. Zaczęło się niewinnie, od słabej, idącej bokiem i bezopadowej burzy 1 lipca. To jeszcze nie był ten wzór, lecz właśnie bardziej lipiec 2014, bo konwekcja zrodziła się w górach na południe ode mnie i poszła na wschód. Noc, podczas której świat żył meczem finałowym Euro 2012, była w Nowym Sączu tropikalna, owocując tym samym najchłodniejszym (ale żem pojechał :lol: ) pod względem temperatury maksymalnej, dniem o średniej powyżej 25 stopni. Do spełnienia tego celu wystarczyło 30,3 stopnia. A prawdziwa jazda zaczęła się następnego dnia.
Ogólnie ten czas kojarzy mi się nie tylko z pogodą, ale i z piłkarską pasją. Latem 2012 roku chyba ogólnie jako naród mieliśmy aspiracje do tego, by piłka nożna stała się naszym sportem narodowym, choćby w miejsce skoków narciarskich po zakończeniu kariery przez Adama Małysza. To były drugie wakacje, podczas których mieliśmy taką ugruntowaną, zgraną paczkę kilku kolegów z sąsiedztwa. Jeden stał na bramce, a dwóch lub trzech przeprowadzało akcję i próbowało wbić mu gola. Jeśli bramkarz nie obronił sześciu, przegrywał i stał w następnej kolejce, zaś jeśli złapał piłkę do rąk, albo strzelający spudłował, to on zmieniał go na bramce. Zaczynaliśmy wcześnie rano i graliśmy tak mniej więcej do 11:00, kiedy skwar stawał się nie do wytrzymania, a rosnąca wilgotność skłaniała do zastanowienia, czy bawimy się w Euro czy Puchar Narodów Afryki jako reprezentacja Senegalu. Kiedy tak się działo, szliśmy do któregoś z nas pograć w Fifę 11 i czegoś się napić, posiedzieć. Przynajmniej trzy razy stało się tak, że ledwie skończyliśmy jeden mecz i już dało się usłyszeć pierwszy grzmot. A kiedy rozlegał się grzmot, to był znak, że trzeba wracać na obiad. Pogoda była swego rodzaju zegarem. A jak to było z tymi burzami? Otóż w odróżnieniu od chociażby wspomnianego lipca 2014, równolegle ruszały dwie konwekcje. Jedna na południu lub lekko na wschodzie była raczej poza zasięgiem, ale to od niej zaczynały rozlegać się grzmoty, a druga - to już pełnoprawna, gwałtowna burza zmierzająca od zachodu. We wtorek 3 lipca ta właśnie burza skłoniła mnie do powrotu około 14:30. Jeszcze świeciło Słońce i było tak parno, że powietrze niemal parzyło. Chmury miały taki "nie-polski" odcień, przypominający mi bardziej burze w krajach równikowych stref klimatycznych, taki bardziej sprany granatowy. Grzmoty były bardzo częste, ale błyskawic nie widziałem aż jeden piorun uderzył bardzo spektakularnie, tnąc całe niebo aż do ziemi. Nie uderzył może zbyt blisko, ale widząc go, wiedziałem co się kroi. Łowcy wydali ostrzeżenie drugiego stopnia. Burza najpierw zatoczyła koło wokół mnie, a potem podzieliła się na dwie części. Jedna przyniosła powiew wiatru, który prędko zbił temperaturę. Poza kilkoma paruminutowymi powiewami przeszła bardzo łagodnie w kierunku wschodnim, odcinając właściwie jasne niebo, tworząc sztuczny wieczór. Druga, zasadnicza część, już czekała. Kiedy nadeszła, zaczynał się piękny pokaz. Pioruny (w większości wyładowania doziemne) uderzały co około 20 sekund, a raz na jakiś czas zrywał się wiatr i deszcz, niestety mało obfity, choć zdarzały się też bardziej intensywne momenty. Burza z 3 lipca miała jedną wadę - trwała zbyt długo, przez co znudziłem się nią i zająłem się czytaniem aż zjawisko przeszło i można było wracać na dwór. Wtedy rozpogadzało się, ale już przy przyjemnych temperaturach. Podobnie 4 lipca, jednak wtedy popołudniowa, główna burza, trwała krócej, ale okazała się intensywniejsza, mimo że początkowo nie wyróżniała się grozą. Wtedy deszcz naprawdę lunął, czego niestety nie widziała stacja. Pioruny uderzały równie często, ale trudno było rozpoznawać ich kształty, gdy okienne szyby zalewał deszcz. Kiedy 5 lipca znowu przeszła burza, przerywając pochód ku 35 stopniom, pomyślałem o klimacie lasów tropikalnych i tamtejszych wilgotnych porankach, burzowych środkach dni i łagodniejszych wieczorach z melodią kropli wody rozbijających się o liście. Bieżąca pogoda w Nowym Sączu bardzo mi to przypominała. Tego samego 5 lipca pokazało się piękne, bardzo smukłe i wysokie kowadło, u którego podstawy słabe wyładowania widać było jeszcze długo po odejściu burzy. Mniej szczęścia do burzy miałem 6 lipca, kiedy zjawisko poszło bokiem, tym samym nie spełniając należycie swojej roli i nie obniżając odpowiednio temperatury, która tego dnia doszła do aż 34,2 stopnia, najwyżej w tym miesiącu. Co gorsza, poszła bokiem na dwa sposoby. Tego dnia pojechaliśmy z kolegami na działkę około 30 kilometrów na wschód od Sącza. Upał był taki, że nawet ja, taki ciepłolub, myślałem że nie wytrzymam. Na niebie ani jednej chmurki, na termometrze w Słońcu chyba brakowało skali. Euforią był ten moment, kiedy pojawiły się chmury. Liczyłem na to, że tradycji stanie się zadość i burze dogonią mnie nawet tutaj, lecz tak się nie stało. Choć temperatura spadła i zrobiło się względnie przyjemnie (w konsekwencji ten wyjazd kojarzy mi się bardziej z zachmurzeniem aniżeli z lampą), to burzy brakowało. Wróciliśmy dość późnym popołudniem i okazało się, że burza była i rzeczywiście chciała nas złapać. Ale jako, że to ciężkie bydle, nie zdołało się tam doczołgać. Przeszła dokładnie pośrodku, tak że nie zaznaczyła swojej obecności ani w Sączu ani na działce. Na pocieszenie zostało tylko małe wieczorne zjawisko, które też upatrzyło sobie tereny bardziej na wschód ode mnie, jednak zesłało przynajmniej troszeczkę deszczu. I to przy świecącym, zachodzącym z wolna Słońcu.
Tak upływał czas, a pierwsza dekada miała się ku końcowi. 10 lipca miało nastąpić moje rozstanie z rodzimą pogodą, bowiem szykowałem się na wakacyjny, dwutygodniowy pobyt pod słońcem Toskanii (nasze lepsze). 8 lipca zaczęliśmy się pakować. Była niedziela, pięknie kwitły juki i pachniały lilie. Dzień dosyć senny, jak to niedziela na prawie-wsi. Jednak to wtedy przetoczyła się najbardziej złowrogo wyglądająca burza. Około 15:00 na południu zrobiło się prawie czarno. Błyskawice, które strzelały z częstotliwością podobną co 3 lipca, wyglądały na tle tej chmury tak, jakby trwał już zaawansowany wieczór. Wyglądało to dosyć groźnie i złowrogo, bo to był złowrogi dzień (za chwilę dowiecie się dlaczego). W chmurze widoczna była ukryta struktura, dodatkowe chmury zmieniające stale swoje położenie. Pioruny ładowały niemal wszędzie i może to nawet dobrze, że ta chmura burzowa nie uderzyła we mnie bezpośrednio. Kiedy schowała się za lasem, poczułem nawet lekką ulgę. A może niepotrzebnie, może gdyby uderzyła, to nie wpadłbym na pomysł, żeby pójść grać w nogę. Tego dnia odbywał się zwycięski dla Polaków finał siatkarskiej Ligi Narodów, stąd musieliśmy zdążyć przed 20:00, aby obejrzeć mecz. Wcześniej trochę popadało i przed meczem poszliśmy jeszcze popykać w Fifę. A kiedy już wyszliśmy, wszystko miało być dobrze, jak zawsze. Niestety. Zapomniałem wziąć e sobą rękawic. Wypadła moja kolej na stanie na bramce. Szło mi to dobrze i puszczałem niewiele strzałów, nawet mocnych. Aż przyszło mi obronić istną bombę. Chciałem skoczyć w bok, wycelowałem, miałem zamiar ją odbić. Odbiłem. Obroniłem. Niestety piłka strzeliła mi w dłoń z taką siłą, że aż się wygiąłem. W momencie aż zacząłem zwijać się z bólu, ledwie wytrzymując, by nie dać za wygraną swoim emocjom. Pomyślałem, że to na bank złamanie, a tu pojutrze lecę na wczasy... Poszedłem do domu, wywołując na początku małą panikę. Po jakichś dwóch godzinach od uderzenia ból trochę odpuścił, myślałem że już po kłopocie. Niestety. 9 lipca, w przededniu wyjazdu obudziłem się i prędko spostrzegłem, że praktycznie w ogóle nie mogę tą ręką ruszać. Rozwiązanie było jedno, trzeba jechać na SOR. Wziąłem ze sobą taką małą, uciskową piłeczkę, żeby się jakoś rozruszać, uznałem że to chyba tylko silne nadwyrężenie, a nie złamanie. Po jakimś czasie mogłem już normalnie chwytać, ale duży ból sprawiało mi otwieranie od środka drzwi samochodu. Trafiłem na SOR, a tam... tradycyjnie, kolejka na cały dzień. Dopiero jakieś cztery godziny od wejścia trafiłem na prześwietlenie. Dyżurował młody lekarz, praktykant, który aż zdębiał, kiedy zobaczył że trafiam na SOR trzeci raz w czasie czterech miesięcy ;) Oczekiwanie na wynik prześwietlenia dłużyło się w nieskończoność. Okropnie się bałem, że do Włoch polecę w szynie. Kiedy wynik okazał się pomyślny i dostałem tylko zalecenie smarowania się specjalną maścią, nastał czas euforii. Przyśpieszony, bo gdyby Mama nie kazała mi pójść się upomnieć, żeby w końcu przyśpieszyli obsługę tej kolejki, to chyba do dzisiaj bym tam siedział. Wróciliśmy do domu dopiero wieczorem, niespakowani, nieprzygotowani. Ostatnie godziny przed wyjazdem zeszły na pośpiechu ale i radości z podróży. Po południu 10 lipca, przy ciepłej, bezchmurnej pogodzie, pojechaliśmy do Balic i w ten sposób na dwa tygodnie rozstałem się z lokalną pogodą, gdzie właśnie na te dwa tygodnie zapanował loszek. W Toskanii burz nie było, dopisały za to morskie fale. 11 lipca wybawiłem się w morzu tak dobrze, że aż prawie przestało mnie boleć, nikt nie podejrzewał że może to stać się tak szybko.
Wróciliśmy 24 lipca na noc, a kolejnego dnia pochmurna pogoda sprzyjała odpoczynkowi po podróży. Kolejne upały były już na horyzoncie, jakby nie mogły bez nas wytrzymać. Myślałem, że to normalne po tak ciężkiej zimie. Stęskniony za burzami, z radością przyjąłem nocne zjawisko 29 lipca. Burza nadeszła około godziny 23 i choć nie dała dużo opadu i przyczyniła się do subtropikalności nocy (po wakacjach we Włoszech byłem już do tego przyzwyczajony), to miło było popatrzeć na piękne wyładowania. Burza szła z zachodu na wschód, toteż wszystko widziałem jak na dłoni. Kilka błyskawic było naprawdę dosyć potężnych, szkoda tylko że intensywność nie była trochę większa. Po tej burzy lipiec miał się już ku końcowi, co nie oznaczało, że nie może dokonać aneksji obcego terytorium, czyli terytorium sierpnia ;) 3 sierpnia 2012, dzień w którym zdobyliśmy kilka medali na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, był dniem jakby żywcem wziętym z pierwszej dekady lipca. Wtedy też po gorącym poranku, upalny dzień mniej więcej w połowie został przerwany silną burzą. Tym razem ulewa była już wyraźna i trafiła niemal prosto we mnie. Zbliżająca się burza miała delikatny szelf, a co się z tym wiąże, mocno powiało. Błyskawice były słabo widoczne z powodu silnego deszczu, ale warto było nacieszyć się tym zjawiskiem przed wzmocnieniem upału. 6 sierpnia 2012, czyli przykład tego, jak wyglądałby początek lipca gdyby nie było burz, to istna masakra. 34,5 stopnia, pełna lampa i suchowiej, to była taka pustynia, że nie dało się wyjść, okropny dzień z praktycznie całodobowym skwarem. Niestety w sierpniu 2012 trudno było o jakiekolwiek wyważenie. Albo było bardzo upalnie, albo chłodno i pochmurno. Od początku nie polubiłem się z tym miesiącem, z zazdrością patrząc na miejsca, gdzie 6 sierpnia przechodziły silne burze, czyli głównie na Warmię i Mazury. Tutaj jedynie 8 i 9 sierpnia były ładnymi, umiarkowanymi dniami. Później lato się wycofało. O Perseidach można było zapomnieć, a pochmurna pogoda utrzymująca się przez cały ciemny tydzień, kazała przypomnieć sobie o tym, że koniec wakacji jest coraz bliżej. Kiedy myślałem sobie, że dopiero co zaczynał się lipiec, robiło mi się trochę przykro. Co ciekawe, nie czułem się źle, kiedy 20 sierpnia pogoda odpaliła drugą skrajność i dopiero co po chłodach i lochowej pogodzie nadszedł silny upał. 20 sierpnia 2012 był dniem podobnym do 30 czerwca 2019, gdyby zdarzył się przy podobnej wysokości Słońca, co najlepszy dzień od stworzenia świata, mógłby przypominać go aż do złudzenia. Kiedy przy lampie absolutnej i pełnym lazurze notowano 34 stopnie, przypominała mi się Italia. Pomyślałem, że to lato jest mimo wszystko wyjątkowe, skoro nawet w Polsce wypada pomyśleć o typowej dla tego kraju sjeście.
Kolejne dni przynosiły już więcej dynamiki, co dość niekorzystnie odbijało się na moich odczuciach. Ten okres kojarzy mi się z tym, że kiedy świeciło Słońce, momentalnie robiło się gorąco, a kiedy znikało za chmurami, robiło się praktycznie jesiennie, także dlatego, że listki na drzewach były już lekko sfatygowane. 22 sierpnia około godziny 16:00 przeszła słaba burza. Miała bardzo ciekawy wygląd, bowiem jakby podzieliła się na część "grającą", z błyskawicami i grzmotami, oraz część "ciemną", która niby nie zabierała głosu w podniebnej dyskusji, ale siała grozę swoim ciemnym kolorem wyróżniającym się na jasnym, prawie białym tle nieba dziwnym kształtem przypominającym... chmurę stropową. Wydawało mi się, że na tym koniec i aż się przestraszyłem, kiedy wyszedłem na balkon późnym wieczorem. Chciałem poszukać gwiazd na północnym niebie, kiedy dostrzegłem jakieś podejrzane rozbłyski. Poszedłem sprawdzić, co dzieje się po drugiej stronie domu i momentalnie zobaczyłem duże, straszne wyładowanie doziemne. A potem drugie, w kolorze żółtym. W świetle błyskawic widziałem, że chmura jakby się kotłowała, a jej nadchodzenie od zachodu może świadczyć o dużej sile zjawiska. Mama akurat rozmawiała przez telefon z Babcią, więc podszedłem poprosić o to, by ją ostrzegła, ponieważ burza może być gwałtowna. Nie wiem dlaczego na to wpadłem, chyba to kwestia zaskoczenia i tego, że nie spodziewałem się burzy... ale mocno ją przeceniłem i wyolbrzymiłem. W rzeczywistości cała burza prędko się rozeszła i nawet nie popadało, jedynie te wyładowania postraszyły. Burze o tej porze były już łagodne. Jeszcze 23 sierpnia trochę pogrzmiało po południu, a 26 sierpnia zaciągnęło się chmurami tym razem od południa i spadł całkiem ładny jak na burze 2012 roku, deszcz. Ten sezon wyróżniał się od pozostałych właśnie tym, że (inaczej niż chociażby w 2011) burzom rzadko towarzyszyły ulewy, a najczęściej tylko kapanie. Prócz tego, burze potrafiły tworzyć się wszędzie i wkraczać ze wszelkich stron, co było zapewne zasługą wysokich temperatur napędzających konwekcje. Konwekcja i upał, to chyba dwa symbole wakacji 2012, które 2 września zakończyłem z lekkim smutkiem, ale i ciekawością, bowiem zaczynałem kolejny etap swojej edukacji. Ten temat i związane z nim zainteresowania sprawiły, że w ostatnim tygodniu sierpnia bardziej niż na typowo wakacyjnych rzeczach, poświęcałem czas na oglądaniu śmiesznych filmików nagranych w szkołach i pytaniu starszych kolegów, jak to będzie. Trafiłem do klasy z trzema kolegami ze szkoły podstawowej, stąd aklimatyzacja nie była jednak trudna. Gimnazjum ogólnie wspominam kiepsko; ten etap nauki bardziej mnie uwstecznił niż rozwinął, ale to temat na inną dyskusję. Burze jeszcze się pożegnały i 5 września po mglistym poranku, w ciepły dzień doszło do małej konwekcji i słyszałem kilka grzmotów. Bez błyskawic i opisu chmury, bo w czasie burzy miałem jeszcze lekcje. I tak bez "do widzenia" pożegnałem kolejny sezon. Sezon dobry (choć ogólnie lato słabe), obfity i ciekawy. Jego wadą było jedynie słabe uwodnienie burz i czasami zbyt duża ich częstotliwość, stwarzająca wrażenie "tropikalności" pogody. W kolejnym roku za tą częstotliwością miałem jeszcze zatęsknić, ale to już w kolejnej części. Bo świat nie skończył się w 2012 roku :D
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35203
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:00   

A więc odpalamy piosenkę uniwersalnie kojarzącą się z 2012 rokiem i czytamy :jupi:

_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 160 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 23917
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:01   

kmroz, Ta piosenka kojarzy mi się z Majówką Tysiąclecia :jupi:
_________________
Aktualna pora roku: Pełnia wiosny :jupi:

Wciąż brak wiosny, co skruszy lód.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:02   

Jak dojdziesz do I dekady lipca, to włącz sobie to, dla mnie hymn tych gorących i burzowych dni :)
Ogólnie z 2012 rokiem kojarzy mi się dużo piosenek, podobnie jak chociażby z 2014.

_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
Jacob 
Poziom najwyższy
Fan mokrego ciepełka


Hobby: Meteorologia
Pomógł: 5 razy
Wiek: 28
Dołączył: 03 Cze 2019
Posty: 19169
Miejsce zamieszkania: Włocławek
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:03   

FKP napisał/a:
kmroz, Ta piosenka kojarzy mi się z Majówką Tysiąclecia :jupi:


Czyli amplitudowym gownem
_________________
Po październiku powinien przychodzić czerwiec :>
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35203
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:04   

Apropos tego wyłączenia prądu w czasie meczu, to u nas padł prąd na minutę w dniu 19.06.2018 w meczu Polska-Senegal - dokładnie w tym momencie kiedy Krychowiak z Bednarkiem i Szczęsnym wypracowali "piękną" akcję bramkową dla Senegalu :nie:
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 160 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 23917
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:05   

Ja też pamiętam z 2012 roku bardzo dużo nutek :jupi:
_________________
Aktualna pora roku: Pełnia wiosny :jupi:

Wciąż brak wiosny, co skruszy lód.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Akagahara style created by Naddar modified v0.8 by warna
Copyright © 2018-2024 Forum LUKEDIRT
Wszelkie prawa zastrzeżone
Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 10