Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Cookies    Dowiedz się więcej    Cyberbezpieczeństwo OK
Forum wielotematyczne LUKEDIRT Strona Główna
 Strona Główna  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Statystyki  Rejestracja  Zaloguj  Album

Poprzedni temat :: Następny temat
Sezon burzowy 2016 r.
Autor Wiadomość
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 28 Listopad 2020, 17:39   Sezon burzowy 2016 r.

W związku z wydłużaniem się wątku o sezonach burzowych naszego życia, jak i moim zamiarem wstawienia do kolejnej relacji większej ilości zdjęć, przenoszę swoją kolejną opowieść, aby nie przeciążać tamtego działu.
Po tak niezwykłym roku jakim jest 2015, rok kolejny powitałem z nadzieją na to, że będzie kontynuować wszystkie pozytywne kwestie jakie wiązały się z jego poprzednikiem, jednak w przynajmniej dwóch kwestiach nie weźmie z niego przykładu. Mianowicie - nie będzie tak gorący i przyniesie lepszy sezon burzowy. A to zaczynało się układać dość niespodziewanie. Już 9 lutego podczas silnej wichury zauważyłem dalekie wyładowanie atmosferyczne, które rozświetliło chmurę w tę anomalnie ciepłą lutową noc. W tym czasie od tygodnia chodziłem do innej klasy, także humanistycznej, ale z historią zamiast geografii. Do podjęcia tej decyzji namówił mnie nauczyciel historii, który był wychowawcą owej klasy, a jako że już mnie znał (przychodził czasem na zastępstwa w gimnazjum), zasugerował żebym tam dołączył. W nowej klasie znałem już prawie wszystkich, a sama zmiana rozszerzeń wydawała mi się podobnie dobrym pomysłem, toteż z lekkim żalem żegnając się z klasą poprzednią, przeszedłem do nowej 1 lutego. W lutym 2016 ani razu nie wróciłem ze szkoły inaczej niż na nogach, chociaż aż do maja miałem mieć trochę mało wygodny plan lekcji i czasami kończyłem już po ciemku. Droga do domu zajmowała mi około 40 minut i nigdy z niej nie zrezygnowałem, było bowiem bardzo ciepło i przyjemnie. Luty 2016 to wzór rekordowo ciepłego miesiąca zimowego, a błyskawica która w nim się pojawiła, dodała tylko wigoru tej pogodzie. Mniej ciekawy był marzec, który pomimo niskiego usłonecznienia wcale nie wydawał mi się jakiś zły. Tak jak w lutym stroniłem od transportu publicznego, tak samo działo się w marcu. Problem tylko w tym, że ów marzec wydawał mi się mokry, chociaż w rzeczywistości wcale tak nie było. Kwiecień nie oszukał mnie już jednak w kwestii opadów i zapisał się w normie, co było po nim bardzo oczekiwane. Kiedy 4 i 5 kwietnia uderzyły ekstremalnie wysokie temperatury, zrobiło się już wyraźnie zielono, wiosna na świecie stała się ewidentna. A wtedy burza była już koniecznością. 7 kwietnia (w piątą rocznicę kwietniowej superburzy), w bardzo ciepły, a zarazem dość pochmurny dzień (2021, wiesz co robić), życzenie się spełniło.



Około godziny 15:30, kiedy byłem już w domu, grzmieć zaczęło na zachodzie i północy. Niestety widziałem tylko dwa wyładowania i to schowane za drzewami, ale pierwsza burza została zaliczona. Chmura zahaczyła o mnie przyjemnym opadem (w tej kwestii kwiecień 2016 był bardzo regularny, ani jedna pentada nie była sucha), co w połączeniu z kolejnymi dość deszczowymi dniami sprawiło, że zrobiła się naprawdę cudna wiosna. 17 kwietnia trawa była tak pięknie zielona, że ten kolor aż bił po oczach. Chyba nigdy nie widziałem tak cudnych kolorków jak wtedy, chociaż 1 maja 2017 też ładnie to pokazał. Suche źdźbła znikły, na drzewach pojawiło się coraz więcej listków i już 22 kwietnia miałem pierwsze koszenie. Ten miesiąc lubiłem od samego początku, tylko jego początek i koniec mnie zniechęcały. Mimo to, patrząc na ten miesiąc z dzisiejszej perspektywy, z powrotem coraz bardziej go szanuję. Ten śnieg, który spadł 27 kwietnia, to nawet pomógł, trochę ochronił ziemię przed przymrozkiem.
http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1044

I wtedy przyszedł maj. Zielony, łagodny maj. Tak jak w piosence, która przekonuje nas, że Słońce w maju może i powinno czasem łączyć się z deszczem. Taka była właśnie I dekada. Może za mało deszczowa, a za bardzo pseudodeszczowa, jednak choćby za to ujęcie tematu tradycyjnych "majowych deszczyków" należy się jej uznanie. Łącząca w sobie łagodną wiosnę z ruchliwym latem pogoda nie zapominała także o burzach, które kilka razy pojawiły się w mojej okolicy. Najpierw 4 maja, w wolnym dniu kiedy starałem się jak najbardziej nasycić widokami przepięknej wiosny i sporo pojeździłem zahaczając o Beskid. Po powrocie kilka razy zagrzmiało i na wschód ode mnie pojawiła się ciemniejsza chmura. Obyło się bez deszczu i bliskich wyładowań, ale samo spojrzenie na ten pejzaż napawało optymizmem.



Wieczorem, kiedy zrobiło się już ciemno, widziałem kilka odległych żółtych błyskawic (już bez grzmotów), gdy burza przesuwała się na południe. Lepsze widoki miałem następnego dnia, 5 maja, kiedy słoneczny, lekko upiększony drobnymi chmurkami dzień zupełnie nie zdradzał tego, co zobaczę wieczorem. Kiedy około 19:00 się zachmurzyło i zobaczyłem pociemnienie nieba na wschodzie, nie spodziewałem się że stamtąd coś mnie dosięgnie, od tamtej strony rzadko napływają do mnie burze. Tym razem jednak racja była połowiczna. Nie było bijących piorunów, a deszczyk pokropił bardzo lekko, ale chmura... napędziła emocje. Taki szelfik zjawił się nade mną tego majowego wieczora.



Szkoda że nic poza ciemnym i mrocznym wieczorem z tego nie wyszło, ale doceniam starania, wyglądało to bardzo okazale. Oczywiście powiał wiatr, ale nie taki silny.



Groza sytuacji nie zmieniła jednak wiele, następny dzień był tak śliczny wizualnie, słoneczny i ciepły, że muszę kiedyś wstawić tu zdjęcia z niego. Pogoda się udawała, choć może nie do końca wtedy, gdy sobie tego życzyłem. 9 maja 2016 roku burza z dość silnym deszczem (nie takim jak na stacji). Burza zakwitła na południu akurat wtedy, gdy najbliższa Słońcu planeta miała wstąpić na tło tarczy słonecznej, ale na szczęście obserwację (już udaną) miałem szansę zrealizować 11 dnia Listopada Tysiąclecia. 9 maja cztery lata temu pozostał już pochmurny, a sama burza niestety nie należała do spektakularnych poza tym deszczem, błyskawic nie dostrzegałem.



10 maja nie miałem wprawdzie bezpośredniej styczności z burzą, ale kiedy ta szalała w okolicy Tarnowa, także od siebie mogłem dostrzec pięknego, podświetlonego przez zachodzące Słońce cumulonimbusa, który kilka razy odezwał się do mnie swoim ciepłym, kojącym basowym głosem :)



Początek II dekady maja przyniósł lekkie ocieplenie, po czym nadeszło głębokie ochłodzenie, zakończone w dniu wiadomym. To za sprawą tych chłodnych dni, które wtedy nadeszły, do końca II dekady maj był chłodny. Całe szczęście, że nie wystąpił żaden przymrozek, to skreśliłoby ten piękny miesiąc w moich oczach. Chłód nie poszedł jednak na marne, bo trochę przy nim popadało. 17 maja nawet całkiem sporo, ponad 10 mm. Akurat kiedy ta strefa się zbliżała, wracałem pieszo do domu i ledwie zdążyłem. Przy okazji tej ulewy kilka razy zagrzmiało, a tak prezentowała się całość:



Tak oto dotarliśmy do III dekady, która na dobre przeniosła maj 2016 na ciepłą stronę mocy. Stanowiąc bardzo miły pomost między wiosną a latem, dała wiele bardzo ciepłych dni, dużo Słońca i żywego nieba, jak również burze. Podczas tej dekady miałem dość dużo nauki, bo zaczynało się wystawianie ocen, a z powodu czekającego mnie wkrótce wyjazdu, musiałem zatroszczyć się o wszystko zawczasu. Kończyłem kilka przedmiotów typu fizyka, chemia czy biologia, toteż ocena jaką miałem mieć wystawioną na koniec roku, miała być też oceną końcową, którą zobaczę na świadectwie w kwietniu 2018. Nie zabrakło mi jednak ochoty, by chociaż wieczorami trochę poużywać pięknej pogody. A na burze nie musiałem długo czekać. Dzień 30 maja 2016 zmienił dotychczasowe oblicze niedawno rozpoczętego sezonu burzowego, który jak dotąd stawiał bardziej na ilość niż jakość. Burza, która przeszła w przedostatnim dniu miesiąca, należy do najbardziej ognistych, jakie pojawiły się w maju. Tego dnia na szczęście kończyłem wcześnie i mogłem zaobserwować piękne oberwanie chmury i kłębiące się obłoki strzelające błyskawicami. Burza postępowała stopniowo. Około 12:30 jak zwykle wracałem na nogach do domu, kiedy grzmoty przybrały na sile (coś tam straszyło już godzinę wcześniej) i niebo nabrało już takiego złowrogiego koloru. Podjąłem decyzję, aby zboczyć z mojej drogi i pójść na przystanek, gdzie akurat za chwilę miał pojawić się autobus jadący w stronę mojego osiedla. Słusznie, bo do uderzenia idącej od południowego-wschodu nawałnicy pozostał kwadrans, nie zdążyłbym nawet gdybym biegł. A wtedy byłby kłopot. Chmura stawała się bardzo ciemna. Rozciągała się na dużej przestrzeni, a w najdalej wysuniętym punkcie na wschód ode mnie widziałem jak coś się bardzo kotłuje, zbiera, tak jak na grad. Nie myliłem się. Błyskawice stawały się coraz intensywniejsze. Przydarzyło się kilka ładnych wyładowań, ale nie miałem ich jak sfotografować. Nie mam okien na piętrze w kierunku wschodnim, a z parteru widok zasłaniały mi jabłonki i wiśnie. Tak nawałnica prezentowała się chwilę przed uderzeniem. Nie mogę jej darować, że strefa z błyskawicami poszła tyłem i nie miałem dobrych warunków do obserwacji.



Kiedy to już się stało, zapanował ogólny chaos. Zerwał się ostry wiatr niosący deszcz z gradem.



W szczytowym momencie opad zacinał prawie poziomo, a w konsekwencji przypuścił atak na mój domofon - kiedy dostała się do niego woda, zaczął dzwonić bez przerwy i dopiero wieczorem udało się go przywołać do porządku. Burza przesuwała się na zachód, a grzmoty były słyszalne jeszcze długo po ustaniu ulewy.
Kolejna nawałnica, podobno równie udana, przydarzyła się dnia następnego, ale niestety tego dnia nie było mnie w domu. Pojechałem na klasową wycieczkę do Nowego Wiśnicza i Łańcuta (w tym drugim mieście ostatni raz byłem w sierpniu 2009). Dzięki tym burzom, zieleń w czerwcu 2016 dopisywała od początku do końca.
Ten piękny choć suchy czerwiec kojarzy mi się głównie z Euro, ale także z kolejną świetną podróżą. Kolejną w moim życiu do Włoch, tym razem w gronie rówieśniczym. Nie był to wyjazd ogólnoszkolny, lecz tylko chętnych osób z klas, które uczył mój wychowawca i jeszcze jeden zaprzyjaźniony z nim historyk, a także nauczyciel niemieckiego, który tworzył wraz z nimi pedagogiczne trio nie do podrobienia. Uzbierało się nas ok. 40 osób i tak dnia 3 czerwca, w pochmurną i deszczową pogodę opuściliśmy Polskę, zmierzając do Słonecznej Italii. Nawet nie wiem kiedy i kto nazwał leżący tam kraj „Słoneczną Italią”. Nie będę się o to spierać, ale fakty są takie że w kolejnych dniach Nowy Sącz okazał się zdecydowanie bardziej słonecznym miejscem, niż jakiekolwiek odwiedzone przeze mnie w ojczyźnie Francesco Petrarki i Leonarda da Vinci, gdzie burze nie odstępowały nas niemal na krok. Pierwsza już w drodze z Padwy do Cassino 5 czerwca, sprawiła że pod wpływem normalnej ulewy jak w Nouvel Songe 30 maja 2016, włoscy kierowcy zachowywali się jakby nadciągało tornado, masowo zjeżdżając na pasy awaryjne. Było więcej miejsca dla nas. A najpiękniejsze i tak miało nastać. Burza, która zastała nas w Rzymie 7 czerwca, była bardzo kompromisowa. Z zesłaniem deszczu poczekała aż dokończymy zwiedzanie i wsiądziemy do autokaru, ale zanim tak się stało, wyjątkowo pięknie podkreśliła walory Wiecznego Miasta. To nie był spektakl błyskawic (widziałem tylko jedną) czy innych zjawisk. To był spektakl przepięknych, oświetlonych chmur.



Ruiny Forum Romanum na tle mrocznego, przesiąkniętego burzą nieba, wyglądały zjawiskowo.



9 czerwca burze krążyły też wokół deszczowego Asyżu. W Nowym Sączu też trafił się wówczas jakiś pseudodeszczyk, ale ogólnie pytając się podczas wyjazdu o pogodę w rodzinnym mieście, słyszałem od rodziców, że jest bardzo ładnie, ale wcale nie tak ciepło, wieczorami szybko robi się zimno i rano jest tylko kilka stopni. Wycieczka była bardzo miła, znowu poznałem wielu fajnych ludzi i miałem wśród nich dość wysoką pozycję, bo byłem jedynym uczestnikiem wyjazdu, który znał włoski. Stresujące było tylko targowanie się w imieniu nauczyciela, który chciał kupić jakieś pamiątki. Trzeba było dyskutować ostro, a z drugiej strony nie chciałem wyjść przy nauczycielu na buca xD W końcu jednak udało się i przyczyniłem się do zaoszczędzenia 2 euro :D W drugiej połowie pobytu pogoda była bardziej sprzyjająca (nawet nie było tak gorąco, we Włoszech zazwyczaj dopiero lipce totalnie odlatują z upałami). W ostatnim punkcie naszej podróży, Wenecji, 11 czerwca pogoda miała nam jednak dopiec najbardziej. Dzień od samego początku był dosyć lochowy i Słońce rzadko się przebijało. Po rejsie na Murano i Burano przyszła pora na główną część miasta, właśnie tam stało się to.



W tym mieście gwar jest tak potężny, że nie słychać było nawet grzmotów, tylko chmury które w końcu wyłoniły się sponad Pałacu Dożów, nie pozostawiły złudzeń. Znajdowaliśmy się akurat blisko głównego kanału, gdzie nie ma żadnych drzew, tylko kamieniczki przy których nijak szukać schronienia. Kiedy lunęło, okoliczne sklepy z miejsca wypełniły się przerażonymi ludźmi, a imigranci sprzedający parasolki i peleryny za taką cenę, jakby wyprodukował je prawdziwy włoski projektant, a nie taki udawany spod Pekinu czy innego Wuhanu, mieli chyba utarg życia. A ja sobie podarowałem. Nigdzie nie dałbym rady się schronić, peleryn nie lubię, parasolki strzelały w górę tak szczelnie, że możnaby po nich przechodzić... trudno, zmoknę. A że zmokłem do suchej nitki, tak absolutnie, to już inna sprawa. Woda nie brudzi i nie zepsuła mi dobrego humoru. Ci wszyscy panikarze też zmokli, inaczej się nie dało.



Po burzy na szczęście wyłoniło się piękne słoneczko, a podczas rejsu do miejsca gdzie parkowaliśmy, wyciągnąłem się na ławce, wystawiłem do ciepłej lampy i wyschłem. Piękne uczucie :) Tak dopłynęliśmy do końca podróży, 12 czerwca wróciłem już do pięknej, pachnącej piwoniami, zielonej Polski. Wszystko skropione niedawno opadłym deszczykiem wyglądało tak żywo i wesoło, że aż się zauroczyłem. Pozostała część czerwca była już raczej sucha i mało dynamiczna, ale 15 czerwca miałem jeszcze szansę zobaczenia całkiem fajnej dziennej burzy, która przeszła wprawdzie nieco na północ ode mnie, ale zahaczyła o miejsce mojego zamieszkania ładnymi opadami. Tego dnia miałem ostatni sprawdzian, który przesądził o pasku na świadectwie, po czym już w błogiej atmosferze zanurkowałem w świat wieczornego kopania piłki w ogrodzie, wyjazdów na rowerze i podziwiania przyrody. Od 15 czerwca temperatura pięła się w górę, lecz słońce nie było już tak zdecydowanym dominatorem jak w poprzednich tygodniach. Pojawiło się nieco większe zachmurzenie zsyłające małe, ale regularne opady (dużo lepiej niż rzadko, a po całości). Muszę tu jednak wyraźnie odróżnić to zachmurzenie od tego „upierdliwego” z lipca 2019. Nie było chmur przykrywających całe niebo przez większość dnia, niemal cały czas było pogodnie z małymi przerwami, a obłoki na niebie wręcz upiększały obrazki tego mimo wszystko całkiem miłego miesiąca. Prognozy były jednak jednomyślne przekazując, że czeka nas wyzwanie. Choć pierwszym dniem tej fali upałów rozumianym jako przekroczenie 30 stopni był u mnie 23 czerwca, to osobiście za jej początek uznaję poprzedni dzień. Wspomnienia :) Przy 29 stopniach pojechałem wtedy na forsujący, kilkugodzinny wyjazd rowerowy w góry. Chmury, którym zdarzało się zasłonić słońce, ułatwiały sprawę, ale i tak na okolicznych podjazdach wymęczyłem się niesamowicie. Ledwie żywy wróciłem akurat na mecz z Ukrainą i dochodząc do siebie śledziłem kolejny mecz tego wspaniałego dla nas turnieju. Aktywny dzień z bardzo przyjemnym, ciepłym wieczorem, stał się furtką do kilkudniowej fali dużego ciepła. 23 czerwca czułem się naprawdę dobrze. Było sucho pogodnie i dość optymistycznie, wszak już widać było zakończenie tego wyzwania. Wszędzie kwitły piękne maki, a w moich myślach przewijało się już właściwie jedno słowo - „wakacje”. Te już nazajutrz, a jedynym co od nich dzieliło, był dzień rozdania świadectw. Ten rok szkolny był bardzo ciekawy – zarówno na jego rozpoczęciu jak i zakończeniu panował wielki upał. 33,1 stopnia było najwyższą temperaturą zanotowaną w tym czerwcu i zarazem całym 2016 roku. Ktoś wpadł na wspaniały pomysł, by akademia odbywała się na świeżym powietrzu, na boisku szkolnym. Rozległy dąb stojący na środku przeżywał prawdziwe oblężenie. Ja dałem radę bez niego, ale po powrocie w bardzo dobrym nastroju do domu, marzyłem tylko o zaszyciu się w jakiś ciemniejszy kąt. W znacznej części Polski było to marzenie ściętej głowy, jednak w Nowym Sączu około 14-tej coś zaczęło się dziać. Początkowo nieśmiało na niebo wpłynęło trochę chmur, które z czasem przybierały na objętości. Wraz ze zbliżaniem się wieczora niebo pociemniało, jednak nie na tyle, by spodziewać się, że powtarzające się raz po raz grzmoty zwiastują coś szczególnie groźnego. I wtedy, wkrótce po 18-tej wszystko runęło. Potężna ulewa i silny wiatr na kilka minut kompletnie zasłoniły zewnętrzny świat w akompaniamencie głośnego szumu. Do deszczu dołączył drobny grad, zawsze wywołujący obawy. Na szczęście po krótkim czasie burza odeszła, nie pozwalając – to niestety – nacieszyć się widokami pięknych błyskawic. Nadszedł wyjątkowo miły, a jak na tę ruchomą pentadę wręcz rześki wieczór. Niebo oczyściło się, zaszło lekką mgłą, a temperatura spadła do 21-22 stopni. I wiele już nie spadnie, bo pod względem średniej temperatury dobowej to 25 czerwca okaże się najgorętszy. Wyjątkowo silna operacja słoneczna i błyskawicznie rosnące ciepło sprawiły, że był to dość trudny w funkcjonowaniu dzień. Podobnie jak robiłem w sierpniu 2015, pojechałem na rower rankiem, by wrócić jeszcze przed południem. Zresztą tego dnia działy się ciekawsze rzeczy. W czasie rzutów karnych w meczu ze Szwajcarią upał panowałby nawet przy pogodzie właściwej czerwcowi 1985 ;) Po takim widowisku nawet wieczorne powietrze nagrzane do wyjątkowo pokaźnych wartości, zdawało się przynosić orzeźwienie. Został już tylko jeden dzień fali upałów, który w żadnym stopniu nie przypominał jednak „piekarnika”. Wprawdzie „stuknęły” 32 stopnie, ale już wczesnym popołudniem nadeszły chmury i gorąco przeminęło, zastąpione w dalszej części dnia temperaturami rzędu 22-25 stopni. Tego dnia trochę nadziei na burzę dała mi poniższa konwekcja, ale jednak powstałe burze upodobały sobie obszary na zachód ode mnie.



I tyle ją widzieli (falę upałów)! Rozpoczynały się kolejne cudowne wakacje. W 2016 roku poznałem przyjaciela, który podzielił moją pasję i często razem jeździliśmy na rowery, co do dziś często udaje nam się zorganizować. Już rzadziej jeździłem sam. Wakacje były bardzo podobne do tych z poprzedniego roku, a towarzyszyła mi w nich jeszcze lepsza kondycja i oczywiście... pogoda. O nią nawet specjalnie się nie bałem, bo po Królu Lat uważałem po prostu, że długie lata miną zanim taki koszmar znowu się przydarzy. A Globcio mnie nie strollował, to był pogodowo jeden ze zdecydowanie najpiękniejszych duetów lipiec-sierpień. Zarówno jeden jak i drugi, to mój ulubieniec w dekadzie 2011-2020, takie nagromadzenie dobra w ciągu jednych wakacji to prawdziwy skarb. Fajnych przygód miałem podobnie dużo co w 2015 roku, a do tego wszystkiego wplótł się jeszcze wyjazd nad morze. Oczywiście najwspanialszy pogodowo (i w ogóle) w moim życiu. Teraz aż się zastanawiam, czy to nie wakacje 2016 roku były najlepsze. Mogło tak być, a moja słabość do wakacji 2015 wiąże się chyba po prostu z tym, że były to pierwsze takie super wakacje. Pierwsze lato, wszystko nowe. Wakacje 2016 mogły być lepsze, ale nie ulega wątpliwości, że wzorowałem je właśnie na gorącym poprzedniku.
Szkoda mi tylko, że lipiec 2016 zastał mnie takiego smutnego. Akurat w tę noc, niedługo przed północą, po rzutach karnych nasza reprezentacja pożegnała się z Euro. Gorycz porażki niemal nie dała zasnąć tej nocy, ale pogoda chciała mnie pocieszyć. Zaczynał się piękny miesiąc z doskonałą I dekadą - przyjemnie ciepłą, bardzo słoneczną, a przy tym naprawdę elegancką opadowo i burzowo, co miała pokazać już pierwszego dnia.



W ten parny i gorący dzień około godziny 13:00 mogłem przypomnieć sobie lipiec 2014 - nie tylko za sprawą piłkarskich emocji, ale głównie za sprawą burzy, która pokazała się na południe ode mnie, zbliżając się z każdą chwilą. Szła prawie po linii prostej, ale udało jej się jeszcze rozrosnąć tak, że swoim zasięgiem objęła szerszy obszar. Robotnicy na dachu budowanego domu sąsiadów uciekli dopiero, kiedy jeden z piorunów uderzył kilometr dalej.




Muszę przyznać, że strzelanie było imponujące. Doziemne pioruny biły z dużą mocą i to naprawdę niedaleko mnie. Deszcz nie był może szczególnie spory, ale podobno zaledwie kilka kilometrów ode mnie zerwał się silny wiatr i kilka konarów miało zostać wtedy złamanych. U mnie też powiało, ale nie aż tak. Gdy burza znalazła się już po drugiej stronie, pozostały mi głównie wyładowania międzychmurowe. Nie mogę zapomnieć jednego grzmotu. Nie wiem od czego to zależy, ale któreś z wyładowań uderzyło w ten sposób, że dźwięk grzmotu był tak skrajnie niski, że dudnienie aż przeszywało człowieka na wylot, a wszystko zaczęło drżeć jak podczas jakiegoś trzęsienia ziemi.



Burza przeminęła, lecz wspaniała dekada trwała. 8 lipca był dniem łagodnym termicznie, a przy tym prawie bezchmurnym, spędzonym jak zwykle aktywnie. Pogoda w nim przypominała mi trochę pseudolipiec 2013, ale jako że nie dłużyła się tak jak wtedy, nie zdążyłem się nią znudzić. Także dlatego, że już następnego ranka czekała na mnie bardzo miła niespodzianka. Zapraszam tu: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1413
Kolejne dni przyniosły krótkotrwały, acz silny upał, po którym widoczne stało się pogorszenie pogody i spore opady, które wystąpić miały akurat w porze mojego wyjazdu nad Bałtyk. Ten miał się zrealizować 16 lipca, ale jeszcze zanim to się stało, czekała mnie jedyna w tym roku burza nocna. Rewelacyjna!
Świetne burze w lochu są znane każdemu z nas, głównie za sprawą nawałnic z 30 sierpnia 2020. Mnie na myśl przychodzi tu przede wszystkim noc z 13 na 14 sierpnia 2014 roku, ale była jeszcze jedna taka noc z 13-go na 14-ty, kiedy na niebie powstało takie widowisko. Tę burzę podziwiałem od pierwszego grzmotu. Było chwilę po 19:00 i prędko dostrzegłem pierwszy biały krzyżyk na detektorze wyładowań w pobliżu Piwnicznej. Jak u Hitchcocka - dobry film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a później napięcie ma nieprzerwanie rosnąć, tak było i w tym wypadku.



Najpierw kilka wyładowań doziemnych. Jeszcze dalekich, niebudzących niepokoju. Później, kiedy okazało się jednak, że burza nieustannie się rozrasta, błyskawice buchają bezustannie, na detektorze jest biało jak na sądeckiej ziemi na początku grudnia 2020, a wszystko obrało kurs bezpośrednio na mnie, wszystko stało się jasne. Czekała mnie noc pełna wrażeń. Prędko zrobiło się ciemno, a błyskawice urządziły sobie święto. Aktywność elektryczna burzy była bardzo duża. Błyskało się co około 3-5 sekund, a grzmoty właściwie nie wybrzmiewały. Niestety dla mnie wszystko zaczęło schodzić na wschód, gdzie z już wspomnianych powodów widok mam kiepski. Na pole nie wyszedłem, ponieważ padał dość intensywny deszcz, którego uzbierało się 24,3 mm. Dominowały wyładowania poziome, między chmurami, ale zdarzyło się też kilka uderzających w ziemię. Znaczna ich część skryła się za opadem i smugami, jednak widziałem trochę pięknych łańcuchów, tnących niebo na wskroś. Widowisko trwało do pięciu godzin, około północy burza już słabła i oddalała się w stronę Podkarpacia. Zapanował okres chłodniejszej i bardzo deszczowej pogody, która na szczęście wytrzymała jeszcze trochę i pozwoliła peletonowi Tour de Pologne na spokojny przejazd przez miasto, m.in. tuż koło mojego domu w dniu 15 lipca. W sobotę 16-go udałem się na dwa tygodnie nad morze. Swoje miasto opuściłem w chłodzie i rozpoczynającym się opadzie deszczu. Na tym etapie doby, opady nie przypuściły jeszcze decydującego ataku i już 50 kilometrów od domu było sucho – choć nadal ponuro. Zmiany zaczęły się na północ od Łodzi, w rejonie zjazdu na autostradę A2. Słońce w to sobotnie popołudnie zaczęło przebijać się coraz śmielej i już w Poznaniu czekała na mnie pełna lampka i 22 stopnie :) I tak było już do końca, aż do przyjazdu na miejsce wkrótce przed zachodem słońca. Rozpoczął się pobyt, którego pierwsze dwa dni okazały się rozczarowujące – chłodne, a 18 lipca dodatkowo częściowo deszczowe. Tego dnia wybrałem się na długą pieszą wycieczkę do dębów Bolesław i Warcisław – znanych pomników przyrody. Po drodze kilka razy złapał mnie deszcz, lecz po powrocie do miejsca zakwaterowania niebo zmieniło się nie do poznania. To symboliczny początek długiego ciągu wręcz wymarzonych dni, dzięki którym uznają ten pobyt nad morzem za najlepszy. Codziennie 22-24 stopnie i nieograniczone słońce, codziennie zachodzące w wyjątkowo spektakularny sposób. Najpiękniejsze wczasy, ciepłe morze, pogodne niebo, a jednak czegoś mi tutaj brakuje. Żałuję, że nie spędziłem w Nowym Sączu tak fajnej ostatniej dekady lipca jak tamta. Początkowo spokojna, co należało się po tak intensywnych opadach, później jednak coraz bardziej dynamiczna. W dniach 26-31 lipca burze przechodziły tam chyba codziennie, a 26 i 28 lipca musiały być naprawdę mocne, podejrzewam że są to jedne z najlepszych burz, jakie mnie ominęły. 28 lipca spadły 34 mm ulewy, zaś dwa dni wcześniej, kiedy ta burza nadchodziła, rozmawiałem znad morza z Babcią mieszkającą pod naszą nieobecność w naszym domu, która mówiła mi, że się boi, bo idą potężne, bardzo ciemne chmury i intensywnie się błyska. Nad morzem burz wtedy nie było. Kiedy 31 lipca wróciłem do domu, trwał upalny i parny dzień, który po długiej trasie trochę mnie wymęczył, ale jakby na zamówienie również wtedy zawitała burza. Niestety byłem zbyt zmęczony, niewiele z niej pamiętam, tyle tylko że trochę z niej popadało i szybko odeszła, pozostawiając na następny dzień więcej chmur.
Nastał sierpień, który też uwielbiam. Był bardzo przyjemny termicznie, pogodny, pozbawiony chłodów oprócz tego jednego krótkiego incydentu, nie-Globciowy w odróżnieniu od poprzednika i czterech (?) następców, słoneczny i wydajny opadowo, regularny... Sierpień 2016 kojarzy mi się z częstymi wyjazdami w okoliczne strony, bieganiem i pływaniem, poszukiwaniem grzybów w podsądeckim Smoczym Lesie (który nazywa się tak, bo oglądany z lotu paka kształtem przypomina smoka), uroczymi zachodami Słońca... słowem, praktycznie wszystko było idealne. Tylko burz mało. Gdybym doświadczył tych bombardowań z końcówki lipca 2016, inaczej bym na to patrzył, ale będąc na burzowym głodzie już od nocy z 13 na 14 lipca, czułem duży apetyt na zmianę. Pierwszą okazję miałem u progu znacznego ochłodzenia, 9 sierpnia. Tego dnia temperatura była blisko dobicia do „trzydziestki”, jednak po południu z rowerowego rajdu poza miasto przepłoszyła mnie bardzo ciemna chmura. Wróciłem do domu niemal w ostatniej chwili (często mi się to zdarza ;) ), by obserwować jak za chwilę z nieba w świetle błyskawic runie znaczna ulewa. Spadło 25,1mm deszczu, lecz ten stan rzeczy nie uległ zmianie wraz z odejściem burzy. Ta należała jednak do dosyć spektakularnych. Błyskawice upodobały sobie tę część chmury, gdzie smugi opadowe nie przeszkadzały, choć niestety wiele spośród nich schowały się za dachami.



Zapanowała zimna i pochmurna pogoda z przerwą w Noc Perseidów, którą w pogodnej wersji słusznie przewidział ECMWF. Już bardzo zimnym wieczorem, w porze zachodu słońca chmury zaczęły się rozstępować i nawet na chwilę padły na mnie promienie zachodzącej Dziennej Gwiazdy. W nocy zaś niebo stało się klarownie czyste. Widoczność była niezwykła i rozgwieżdżone sklepienie wyglądało jak gdzieś na głębokiej prowincji. Meteory spadały bardzo często, widziałem także kilka bolidów. Było to bardzo komfortowe widowisko dla wszystkich zmysłów, poza jednym… Zimno! O ile w lipcu nie zależy mi tak na temperaturach minimalnych, to przy skracających się dniach w sierpniu zyskują one na znaczeniu. 5,2 stopnia… nie no, to już była przesada. Mimo założonej kurtki (bez niej nie było co nawet na balkon wychodzić) nie dotrwałem do końca widowiska i przed świtem zmyłem się do domu. Noc z 11 na 12 sierpnia 2016 roku okazała się najzimniejszą sierpniową nocą w moim życiu. Byłem po niej trochę przećwiczony przez ten lód, a tu 12 sierpnia miałem zaplanowany dłuższy wypad rowerowy w większym gronie. Kolejne dni też tak wyglądały. Aż do 17 sierpnia, były może trochę „niewyraźne”, charakterystyczne bardziej dla polecia w końcówce lata. Z wyjątkiem chłodnego i pochmurnego 17 sierpnia (kolejny dzień, który bardzo mi wtedy podpadł, był bowiem dość wyraźnie „jesienny”), temperatury nieznacznie przekraczały 20 stopni, a słońce na niebie ścigało się z chmurami. Nie było to jednak tak złe dni. Może to nie jest takie lato, jakiego całkiem bym oczekiwał, ale… zimno nie było, ciemno nie było, bo codziennie w sprawiedliwych ilościach na niebie gościło słońce, temperatury minimalne nie były złe jak na drugą połowę sierpnia. Tylko burzy żal. Jedyna namiastka pojawiła się 14 sierpnia, kiedy dość niespodziewanie temperatura podbiła poziom do 26 stopni, a zarazem na niebie urzędowało wiele chmur. Powoli zapadał wieczór, a ja musiałem przed burzą uciekać, bo trochę postraszyła. Kilka razy za miastem uderzyły ładne pioruny doziemne, a smugi opadowe zdawały się przemieszczać prosto w moją stronę. Tak też się stało, ale deszcz nie był silny.



18 sierpnia znowu byłem w lesie. Po Nocy Perseidów wyczuwałem u siebie łagodne objawy cov... przeziębienia i przezornie pojechałem wtedy tam w bluzie, jakoś pomimo prawie 24 stopni było mi dosyć chłodno. Na szczęście wyjazd i przyjemna aktywność na świeżym powietrzu znowu mi pomogły i szybko wróciłem do pełni formy, mogąc korzystać z pięknej pogody, jaka zapanowała w III dekadzie sierpnia. 21 sierpnia, w niedzielę po południu, wzrost temperatury atakujący już próg upału, zakłóciła burza z silnym opadem, który w słabszej formie przetrwał do dnia następnego, odcinając dostęp słońca na cały dzień 22 sierpnia i nie pozwalając temperaturze wzbić się do „minimum przyzwoitości” (20 stopni). Burzy z 21 sierpnia niestety nie sfotografowałem, byłem wtedy na 18-tce koleżanki. Na tym etapie sierpień 2016 wydawał mi się bardzo przeciętnym miesiącem, ale cała jego reszta pozbawiła mnie wszelkich złudzeń. Teraz trochę mi głupio, że tak myślałem, bo widzę że był to miesiąc ogólnie bardzo dobry i nawet na dzień 20 sierpnia nie powinienem był mieć do niego większych zastrzeżeń. A potem już do końca sierpnia obowiązywała pełna lampa uatrakcyjniona tylko małymi cumulusami. Temperatury okazały się wymarzone, pokazały całe spektrum letnich kombinacji termicznych – od łagodnego ocieplenia do 23/24 stopni przez 26/27 aż do jednorazowego zastrzyku upału. 28 sierpnia maksymalnie zanotowano 30,1 stopnia, a mimo to był to dla mnie wyjątkowo przyjemny dzień. Nienagannie czysty, pogodny, z umiarkowanym porankiem i wieczorem. Mój ulubiony typ tego rodzaju temperatury, zresztą co to za upał, kiedy temperatura średnia ledwo przekroczyła 20 stopni? ;) Te dni sprzyjały aktywności o każdej porze dnia i nocy – te bowiem dzięki niskiej wilgotności powietrza i idealnej czystości nieba zapewniły doskonałe warunki do obserwacji astronomicznych – świetny seeing, przejrzystość i stabilność atmosfery. Sprawę ułatwiała niska faza Księżyca, dzięki której z powodzeniem mogłem zaczaić się na bardziej subtelne obiekty głębokiego nieba. Przed wschodami Słońca polowałem na heliakalny wschód Syriusza i podziwiałem kojarzoną z zimą Wielką Mgławicę Oriona, skarb zimowego nieba. Znaki na niebie wskazywały na to, że zbliża się jesień, ale całkiem udanemu sezonowi burzowemu nie wypadało pożegnać się tak bez słów. Ostatnia burza nadeszła w lekko upalnym dniu, 29 sierpnia. Nigdzie wtedy nie jechałem, byłem w domu i około 15:00 usłyszałem radosny dźwięk. Grzmiało na zachodzie, i to tak idealnie, co dawało wiarygodne powody ku temu, by oczekiwać burzy, która nadejdzie prosto w moją stronę. Przy tym zdjęciu jakoś dziwnie rozjechała mi się ostrość.



Burzy się nie śpieszyło. Zanim uderzyła, postraszyła błyskawicami po różnych stronach i ułożyła się wygodnie, tak by zapewnić sobie pole do ataku po wszystkich stronach. Obeszła mnie prawie dookoła, w ten sposób że miałem ją zarówno na zachód, jak i na południe od siebie. W chmurze się mocno kotłowało, co odebrałem jako symptom nadchodzącej ulewy.



Tak też się stało. Lunęło bardzo intensywnie, a do tego wszystkiego doszedł ostry... południowy wiatr. Burza tak się wokół mnie okręciła, że od innej strony przyszła, a od innej uderzyła deszczem i wiatrem. Obeszło się bez gradu, ale 23,9 mm opadu stanowiło godne pożegnanie sezonu burzowego i świetne uzupełnienie sierpnia, za co mogę mu podarować to, że wcześniej nie rozpieszczał mnie burzami.



Po tej nawałnicy już przez około godzinę było spokojnie, nic się nie działo i nie grzmiało, zostały tylko chmury. I wtedy przez okno zobaczyłem bardzo bliską, oślepiającą błyskawicę i usłyszałem głośny trzask. To nauczka, dowód na to, że burze potrafią zaskoczyć jeszcze długo po swoim odejściu... Doszło do tego chyba około pół kilometra ode mnie, naprawdę bardzo blisko. A później wróciła lampa i tak zaczęła się jesień, zielonożółty wrzesień, którego pierwsza połowa świetnie współgrała z III dekadą sierpnia. Szkoda, że nie było w nim burz.

Sezon burzowy 2016 zakończył się z hukiem i choćby dlatego uważam go za dobry, aczkolwiek nie wybitny sezon. Burz było wiele, występowały o każdej porze dnia. 2016 rok uważam za pogodowo najlepszy w historii (w moim mieście oczywiście), może na równi z 2009, a sezon burzowy, który nie pozwalał się nudzić, nie szczędził pięknych pokazów, a przy tym nie męczył zbytnią częstotliwością, utwierdził mnie w tym przekonaniu, a na pewno ceniłbym go jeszcze bardziej, gdybym mógł być świadkiem silnych burz w III dekadzie lipca. Każdy miesiąc był burzowo co najmniej niezły, dzięki czemu po lekkim zachwianiu mojej burzowej pasji po nieudanym sezonie 2015, wszystko wróciło do normy.

A ostatnie dwa grzmoty rozległy się... 2 grudnia, przy zacinającym deszczu ze śniegiem. Może powtóreczka? Ale tym razem wyłącznie ze śniegiem :D

_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35199
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 28 Listopad 2020, 18:10   

Sezon burzowy 2016, to zdecydowanie sezon ilości, a nie jakości. Burze były krótkie i słabe, nosiły więcej pseudodeszczy niż deszczy, był oczywiście jeden wyjątek - wielkie świętowanie dzień po awansie do ćwierćfinału Euro 2016, w dniu 26.06,kiedy przeszedł przez środkowe Mazowsze olbrzymi układ MCS, kończąc jednocześnie jedną z największych czerwcowych fal upałów (wtedy czerwiec 2019 był jeszcze przyszłością, więc mogła się ona naprawdę wydawać CZYMŚ). Niestety, nie było mnie wtedy w Polsce.

Mam jednak kilka ciekawych wspomnień burzowych, którymi bym się chciał podzielić.

Pierwsze z nich to bardziej niekonkretne wspomnienie, a seria malutkich wspomnień. Dni Matur, które trwały u mnie od 4 do 19 maja 2016, kojarzą mi sięz ciepłem (do czasu), słonkiem i... niemal codziennymi słabiutkimi i chwilowymi konwekcjami. Pamiętam, że to właśnie wtedy wymyśliłem określenie, że
"padać będzie przez 5 minut" - było ono moją reakcją na panikę różnych ludzi, którzy widzieli "deszczyki" na mapkach w TV. Zresztą takie padanie przez 5 minut, rzadko burzowe, lubiło występować też dość często w lipcu i sierpniu, zwłaszcza podczas tych chłodnych drugich dekad. W okresie majowym jednak oprócz konwekcji dało się usłyszeć trochęgrzmotów.

Pierwsze konkretniejsze wspomnienie było dopiero z 1.06.2016. Miałem już wtedy długie wakacje i jeszcze byłem przed rozmową o sezonową pracę (miałem ją dzień później). Tego dnia wybrałem się pierwszy raz w swoim życiu na "studenckie picie w plenerze" na Polach Mokotowskich. Byłem tam wraz z moim o rok starszym przyjacielem, który studiuje wciąż na tym samym wydziale co ja, oraz jego 2 kolegami z roku. Panowało spokojne, ciepłe, chociaż niezbyt słoneczne popołudnie. Ciężko było się spodziewać tego, co miało nadejść, ba - dzisiaj widzę, że nawet patrzenie na radary by niewiele tu pomogło. Burza i deszcz zerwały się naprawdę nagle. Nigdy tak szybko nie uciekałem - a od "ławeczki" do miejsca schronienia (przystanek metra) było dobre 5 minut biegiem :!: Udało się nam jednak prawie dotrzeć na miejsce i schronić, już przebiegaliśmy na czerwonym świetle, gdy nagle... walnął piorun. Nie to, że gdzieś daleko, on walnął dosłownie obok nas! Błysk i od razu dźwięk. Przerażenie było niezłe, ale na szczęście chwilę później, cali przemoknięci sięschronisliśmy w bezpiecznym miejscu. Nie była to żadna wielka burza, żadnego wiatru, żadnego długiego opadu, żadnej większej struktury. Ot, taka typowa pseudoburza 2016 roku. Jednak tamto wydarzenie mi uświadamia jak groźne są burze o charakterze nagłym, typowe burze pulsacyjne. Ich się nie spodziewasz nawet jeśli śledzisz radary. Zresztą, podobny charakter burzy jest częsty w górach - sam nieraz to przeżyłem w górach, zwłaszcza w 2014 roku (o czym chyba już opowiadałem, o ile mnie pamięć nie myli). Podobnie było też feralnego 22.08.2019 w Tatrach. Burza z 1.06 zakończyła okres pogody quasi tropikalnej i kilka dni później rozpoczął się okres rześkiej lampy z cumulusami (których tak bardzo Fioletowy nie może przeboleć :lol: ). Padało rzadko i raczej słabo, chociaż 10.06 trafił się mocniejszy prysznic, jak na lato przystało.

Druga pamiętna burza z 2016 roku miała miejsce w dniu 17.06. Noc z 16 na 17.06 spędziłem u znajomego z okolic Tarczyna i oglądaliśmy wspólnie przy piwku mecz Polska-Niemcy. Nie znałem się wtedy dobrze na piłce, to był dopiero początek mojej piłkarskiej pasji (która mocno rozkwitła latem i jesienią 2016) i w czasie meczu... co chwila hejtowałem Pazdana, za to, że "byle jak wybijał piłkę". Dopiero dzisiaj widzę jak głupi byłem i jak bardzo cenna była jego rola w tamtym meczu. Ale nie o piłce tu miało być. W dniu 18.06 planowaliśmy dwutygodniowy wyjazd w dzikie ukraińskie góry - od Czarnohory po Chryniawy i Czywczyny. W sumie tam też niejedną burzę przeżyłem, ale w tym dziale skupię się na razie na Polsce. Otóż 17.06, dzień przed wyjazdem, miałem swoje pierwsze jazdy - na razie na placu manewrowym, bez wyjazdu na miasto. Gdy szedłem w kierunku szkoły jazdy, panował niemiłosierny, wilgotny upał, temperatura sięgała 32 stopni, a ja ubrany oczywiście tylko w lekki ubiór. Kiedy wsiedliśmy do auta, by udać się na plac manewrowy, był upał, ale gdy tylko dojechaliśmy i zacząłem ogarniać pierwsze manewry, zaczęło się chmurzyć. I jakieś 30 minut później rozpętało się piekło. Napieprzający deszcz, silny wiatr (dopiero po latach, gdy zacząłem śledzić dawne radary i archiwa PŁB, odkryłem, że tego dnia przez Mazowsze i przede wszystkim Mazury przeszedł ładny układ MCS). Jazda nawet po placu długo nie była możliwa. I tak sobie siedziliśmy z instruktorem, panem Henrykiem (stereotypowy 60-letni Janusz z wąsem xd), czekając aż to przejdzie. I przeszło po 15 minutach, wróciła słoneczna pogoda. Ale... mimo słonka nadal wiał coraz silniejszy wiatr, a temperatura spadła do 18 stopni. Wracając do domu trochęzmarzłem, nie byłem przygotowany na taką zmianę pogody. Dokładnie 4 lata później, gdy postanowiłem się przejechać rowerem na działkę, byłem już przygotowany na to, jadąć około 11:00 miałem 27 stopni i słonko, a wracając po przejściu dwóch ukłądów burzowych miałem już tylko 17 stopni, chmury i wiatr - bez bluzy i czapki by się ciężko wracało rowerem 15km. No, ale jeszcze wracając do 17.06.2016, to tego samego dnia, po wichurze (tej słonecznej co ciekawe!) zerwało w Michałowicach linie energetyczne i nie było prądu. Był to duży problem, bo w tamtych czasach używałem jeszcze pseudoaparatu fotograficznego (ostatecznie porzuciłem go we wrześniu 2016, gdy odkryłem, że iPhone po prostu lepiej robi zdjęcia xd) i przez brak prądu nie mogłem przegrać zdjęc na kompa i oczyścić pamięci. Na szczęście wieczorem prąd wrócił i nie było problemu. Dzień później był już wyjazd, o 5 rano. Gdy wyłaziliśmy z domu czuć było prawdziwą rześkość, bardzo typową (do tego czasu przynajmniej) dla tamtego czerwca, która została przerwana tylko na 3 poprzednie dni (15-17.06).

To nie koniec przygód z burzami z 2016, ta najlepsza była dalej przede mną. Z zresztą jak tak teraz sobie przypominam, to głowne przygody burzowe w 2016 roku miałem na wyjazdach, w ukraińskich górach, w Chorwacji i.. w Krakowie na ŚDM. I właśnie o tej ostatniej - ze względu na to, że to jednak wciaż Polska - chce wam odpowiedzieć - ale to już za jakiś czas, Stay Tuned!
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35199
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 28 Listopad 2020, 18:10   

PiotrNS napisał/a:
Po Nocy Perseidów wyczuwałem u siebie łagodne objawy cov... przeziębienia


Uwielbiam :serce:
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 160 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 23916
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 28 Listopad 2020, 18:24   

Zajebistą burkę miałem 25.06.2016 po południu.
_________________
Aktualna pora roku: Pełnia wiosny :jupi:

Wciąż brak wiosny, co skruszy lód.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 28 Listopad 2020, 18:52   

Ta przygoda z 1 czerwca to rzeczywiście mocne przeżycie, nawet nie wiedziałem że tego dnia przechodziły burze, a tu zrobiło się takie zamieszanie i zagrożenie dla Ciebie. Ja przeżyłem podobne zaskoczenie w bardzo podobnym momencie roku, opiszę je za dwie opowieści. Burza z 17 czerwca po opisie też robi na mnie duże wrażenie, pamiętam że była przedstawiana w mediach i rzeczywiście nie oszczędziła obszarów, w których występowała. Moje jazdy kojarzą się z błogą lampką czerwusia 2017, ale i podczas nich raz spotkała mnie burza (choć nie tak gwałtowna), o której będzie w następnej relacji, która (uprzedzam!) może mi się trochę roztyć :lol:
Burza na ŚDM to pewnie ta słynna nawałnica z oberwaniem chmury, nie mogę się doczekać aż przedstawisz ją ze swojej perspektywy :)

U mnie to też był sezon raczej ilości, ale się starał. Zdarzyło się wiele fajnych zjawisk, choć kolejny sezon był lepszy. 2016 jednak niezmiennie szanuję :D
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 160 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 23916
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 28 Listopad 2020, 19:13   

11.07.2016 też miałem burkę.
_________________
Aktualna pora roku: Pełnia wiosny :jupi:

Wciąż brak wiosny, co skruszy lód.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 28 Listopad 2020, 23:52   

U mnie tego dnia był upał, najgorętszy dzień wakacji. Odnotowano 32,9 stopnia, tylko dzięki dość łagodnej nocy przed nadejściem tego żaru średnia dobowa zatrzymała się na 23,9 stopnia. Burze miałem za to dwa dni wcześniej i dwa dni później :)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 160 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 23916
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 29 Listopad 2020, 00:06   

PiotrNS, U Ciebie te upały są takie cienkie a Ty tak jęczysz. U mnie lipiec 2014 miał podobną średnią do tego piekielnego nowosądeckiego czerwca 2019 :lol:
_________________
Aktualna pora roku: Pełnia wiosny :jupi:

Wciąż brak wiosny, co skruszy lód.
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan wiosny i jesieni



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 134 razy
Wiek: 26
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 35199
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 29 Listopad 2020, 00:06   

11.07 byłem u dziadków w Radomiu tego dnia się dowiedziałem, że dostałem się na studia. Pamiętam na pewno upał i chyba burza też tam była, ale głowy nie dam. Wiem, za to, że ta wielka ulewa, która 13.07 przeszła w Warszawie i okolicach, w Radomiu była zdecydowanie nieobecna.
_________________
Kiedyś lewica walczyła o to, by robotnik mógł zjeść kotleta. Dziś lewica walczy o to, by robotnik NIE mógł zjeść kotleta.
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Uuu, Globcio...



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 108 razy
Wiek: 24
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 11673
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 29 Listopad 2020, 00:25   

FKP napisał/a:
PiotrNS, U Ciebie te upały są takie cienkie a Ty tak jęczysz. U mnie lipiec 2014 miał podobną średnią do tego piekielnego nowosądeckiego czerwca 2019 :lol:

U mnie noce są dłuższe, więc łatwiej jest o chwilę ochłody. Upał trwający 10 godzin i dłużej, to u mnie na szczęście abstrakcja, a w Płocku czy Toruniu zdarza się, taki 12 czerwca 2019 przyłożył naprawdę kosmiczną średnią, a to ma wpływ na cały miesiąc, mocno pcha go do góry. Mój czerwiec 2019 też miał mnóstwo upałów, ale TMin-y (choć okropnie wysokie) i tak okazały więcej litości niż te Twoje. Dni potrafią być równie, a często nawet bardziej upalne, porównaj sobie lipiec 2015 u siebie i u mnie ;) Albo nawet sierpień 2020.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

1980 > 2024
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Akagahara style created by Naddar modified v0.8 by warna
Copyright © 2018-2024 Forum LUKEDIRT
Wszelkie prawa zastrzeżone
Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 10